Pawel
Dołączył: 28 Sie 2009
Posty: 124
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Sob 20:29, 15 Sty 2011 Temat postu: Jak to u innych bywa... |
|
|
Bardzo fajny tekst z osiedla z Poznania.
W przeciwieństwie do naszego grodzone - ale czy mają z tym lepiej? :-)
[link widoczny dla zalogowanych]
W razie gdyby zdjęli tekst w międzyczasie - kopia poniżej:
=========
Ładne osiedle zamknięte w sobie Marcin Kącki 2011-01-02, ostatnia aktualizacja 2010-12-30 16:08:30.0
Zamknęliśmy się płotem, szlabanem, ochroną. Ale wróg przyczaił się w środku. Podpalał i spuszczał powietrze z kół
W kolorowym folderze osiedle było czyściutkie, biało-ceglane. Zielonymi alejkami dzieci z fotoszopa szły za rączkę z fotoszopowymi rodzicami. Nad pięciopiętrowymi budynkami wisiało błękitne niebo, też z fotoszopa. Chronione osiedle w centrum Poznania. Innej oferty w mieście nie było. Kupiłem. Przez rok jak w folderze. Spokojnie, bezpiecznie, czysto.
Giną nam wózki, rowery, samochód
Zaczęło się od stłuczek i kradzieży. 20-latek, któremu tata biznesmen kupił na osiedlu mieszkanie, urządza w środku nocy rajd czarną beemką i zanim ochrona zauważa, taranuje sześć zaparkowanych aut. Ale to Wojtek, mój sąsiad, wyjmuje kierowcę za głowę z szoferki, tak pijanego, że ten od razu kładzie się na ziemi. Zaglądamy do beemki. Zamiast gałki drążka biegów chromowana trupia czaszka.
Wojtek przychodzi podłamany. Ktoś ich okradł. Ochrona, szlaban, płot i domofon, a spod drzwi ginie dziecięcy wózek. Nasza niania w żalu. Że tacy mili sąsiedzi, młodzi lekarze, że pracują na kilka dyżurów. A tu złodziej.
Żona do mnie dzwoni. Przyłapała nianię na kradzieży filmów DVD. Wcześniej ginęło jedzenie, książki dla dzieci, zabawki. Niania wylatuje z pracy, a ja zastanawiam się, co jeszcze ukradła i czy nie wywiozła tego wózkiem sąsiadów.
Innym też giną wózki, rowery, nawet samochód. Ochrona czujna, ale spisuje tylko wjeżdżających, którzy nie mają pilota od szlabanu. Grzecznie jednak wypuszcza każdy samochód.
Przed wjazdem pojawiają się dwie pierwsze kamery.
Trochę z kradzieżami przycicha. Rotacja w ochronie, przychodzą coraz starsi. Średnia wieku mieszkańców: 30-40 lat. W garniturach, z torbami do laptopów wsiadają do samochodów z naklejkami banków, fabryk cukierków, kosmetyków. Szlaban otwierają im w ukłonach ochroniarze. Średnia wieku: 60 lat. Renciści, emeryci, za parę groszy pilnują dobytku młodych.
Front Wyzwolenia Pieszych poluje na łosia!
Trzy lata temu na osiedlu pojawiają się pierwsze dzieci. Mamy z brzuszkami, z wózkami ciągną na tył osiedla, gdzie jest mikroplac zabaw upchnięty między dwoma blokami i wjazdem do podziemnego garażu. Przedzierają się uliczkami, po których prują samochody, bo z chodników zrobiły się parkingi.
Anna Połomska z firmy administrującej osiedlem tłumaczy mi, że to problem nowych osiedli. Przepisy nakazują inwestorom zapewnić miejsca parkingowe według przelicznika 0,8 miejsca na każde mieszkanie. Inwestorzy tego minimum się trzymają, by zaoszczędzić na gruncie. A standard życia to teraz dwa samochody na mieszkanie.
Tak osiedle wchodzi w fazę wojny, która wybucha jesienią 2008 roku.
Wsiadam do samochodu zaparkowanego na chodniku. Ruszam, ale ściąga na bok. W kole flak. Wpadam zdyszany do pobliskiego Tesco, szukam pompki. Obsługa rozbawiona, że nie ma, że nasze osiedle wszystkie wykupiło. W kilka dni. Wracam, jeden z sąsiadów też pompuje. Pożycza i klnie. Na klatkach schodowych komunikaty "Dołącz do nas. Upoluj łosia parkingowego i umieść jego fotografię". Podpisano: Front Wyzwolenia Pieszych. I zdjęcie auta zaparkowanego na trawie. Na internetowym forum osiedla podział: jedni za parkowaniem gdzie bądź, bo miejsc nie ma, drudzy za stawianiem słupków na chodnikach.
Straż miejska i policja nie chcą się wtrącać, bo traktują uliczki osiedlowe jak prywatną własność. Rzecznik poznańskich strażaków Przemysław Piwecki tłumaczy mi, że jest problem, bo nie ma tu jasnych przepisów.
A flaki w kołach to już codzienny rytuał, na forum jeszcze gorzej. Bluzgi, szyderstwa, ktoś grozi komuś połamaniem rąk, policją. Wspólnota mieszkaniowa decyduje, by ochrona wkładała za wycieraczki ostrzegawcze kartki, by nie parkować na chodnikach. Nie pomaga. Tego, co spuszcza powietrze z kół, nazywają na osiedlu Strażnikiem Teksasu. Parkingowym recydywistom zaczął wyrywać wentyle.
W windzie jadę z bladą sąsiadką. Czyta kartkę, którą wyjęła zza wycieraczki: "To już kolejny raz i zapewniam, że ostatni. Może cztery flaki wystarczą?". Zaparkowała jednym kołem na trawniku. Ktoś kładzie na chodnikach duże kamienie. Ale zaraz część znika, choć ważyły po 50 kilo.
Szef osiedlowej ochrony dostaje SMS-owe pogróżki. Jedni żądają, by usuwał źle zaparkowane auta, drudzy - by łapał Strażnika Teksasu. Ktoś szefowi ochrony pisze SMS-a: "postaram się, byś stracił ten kontrakt".
Wsiadam do auta, które po pracy zostawiłem na "legalnym" miejscu parkingowym. Cudem, bo wróciłem wyjątkowo przed 16. Ale wieczorem muszę do sklepu. Tylko ruszam, a wybiega sąsiad z klatki obok, wskakuje do swojego auta i zajmuje zwolnione przeze mnie miejsce. Chyba czatował za firanką, bo stał "nielegalnie", na chodniku. Gdy wracam, parkuję na tym, które zwolnił, a rano znowu szukam pompki.
Uwaga! W papciach do auta
Jesienią tego roku wojna o parking wchodzi w nową fazę. Sejm przegłosował, by drogi na osiedlach traktować bez ulgi i dawać mandaty za złe parkowanie. Zaczyna się nowy ceremoniał.
Sąsiad Wojtek przysyła SMS-a albo wali do drzwi: - Przyjechali!
Łapię kluczyki, omijam wlokącą się windę i lecę po schodach. Wypadam z klatki, na dole już grasują, ale do mojego stojącego na chodniku auta nie doszli. Wsiadam, odjeżdżam, parkuję przed osiedlem, bo w środku nie ma "legalnych" miejsc.
Straż miejska przyjeżdża dwa, trzy razy w tygodniu obładowana blokadami. I zakłada je na auta stojące na chodniku/trawniku/pasach. Ludzie biegają w kapciach do samochodów, a kto nie zdąży, dyktuje nazwisko do mandatu. Reszta w oknach, ma widowisko. Raz młoda kobieta wychodzi spokojnie i wyjmuje legitymację sędziego. Strażnicy zdejmują jej blokadę, przepraszają, bo zadziałał sędziowski immunitet.
Problemu nie mają tylko ci, którzy auta trzymają na wykupionych miejscach w podziemnym parkingu. Szczęściarze. Ale pewnej nocy...
Dym. Radek krzyczy, że się wyprowadzi
...pod koniec października wszyscy stoją w oknach. Z jednej z klatek się dymi. Wozy straży pożarnej przeciskają się między autami na chodnikach. Radek, były policjant, biega między strażakami, instruuje, cały wściekły. To jego auto płonie w hali garażowej. Krzyczy, że się wyprowadza, że skandal, chamstwo. Nikt nie wierzy w podpalenie, bo przecież osiedle ma ochronę, klatki zamknięte, hale garażowe także.
Policja ustala, że pożar zaczął się od papierów koło samochodu Radka. Rzeczywiście podpalenie? Badają.
Nie mija tydzień, gdy o 1 w nocy budzi mnie zapłakana dwuletnia córka, bo z kaloryferów para syczy pod sufit, a w ciemnym pokoju niebieskie światło lata po ścianie. Wyglądam przez okno. Wozy strażackie znów cisną się między samochodami, węże już rozwinięte, krzyki. W mieszkaniu śmierdzi, a pod sufitem dym. Bucha z kuchni, z wentylacji. Rodzina kaszle. Telefon do sąsiadów. U nich się nie dymi, da się oddychać. No to rodzina do sąsiadów po zadymionej klatce, a ja na dół. Na korytarzu gaśnie światło. Przed klatkami stoi już pół osiedla. Dym idzie z wjazdu do hali garażowej i z klatek schodowych. Ulga u tych, co nie parkują aut w hali garażowej. Sławek, sąsiad, na głos myśli, gdzie w tej hali postawił swoje. Sędzia, która parkuje na chodniku dzięki immunitetowi, mówi, że boi się o córkę. Radek, były policjant, krzyczy, że chcą nas spalić. Ale kto?
Rozmawiam przed klatką z mężczyzną, który mieszka pode mną od czterech lat, a mam wrażenie, że widzę go pierwszy raz. Dramat zbliża. Mamy ochronę, szlabany, kamery, ale nie wiemy, kim są nasi sąsiedzi.
Ranek obnaża straty. Pękły rury c.o. i wodociągowe, zalało windy, więc nie działają w kilku klatkach. W mieszkaniach zimno. Nie ma wody, nie ma prądu. Ogień w garażu stopił też kanalizację i na chodniku stają dwa toi toi.
Wspinam się na czwarte piętro z trzema baniakami wody, by choć dzieciaki umyć. Iwona, sąsiadka, też prosi o trzy baniaki, no to jeszcze jeden kurs po schodach. Opowiada, że jej koleżanka z sąsiedniego osiedla, ale bez płotów i ochrony, mówiła, że "czuć było w nocy swąd palących się mercedesów". Tak postrzegają nas sąsiedzi z okolicznych osiedli.
Firma administrująca osiedlem rozsyła komunikat: straty idą w setki tysięcy, bo w hali spłonęły dwa samochody, kilkanaście jest uszkodzonych. Naprawa rur też nie będzie tania. I że wymienią wkładki w zamkach do hali garażowej. Wzmocnią też ochronę w dzień i w nocy. Będą chodzić z psem.
Sprawca? A to niespodzianka!
Tydzień nie minął, gdy o 8 rano straż pożarna znów się przeciska. Sikawki, dym, wszyscy w oknach. Komuś puszczają nerwy, krzyczy, że się stąd wyprowadza. Pożar w hali garażowej. Tym razem palą się opony. Przyjeżdża sam komendant pobliskiego komisariatu, obiecuje wzmożone patrole policyjne wokół osiedla.
Zamknięte i strzeżone osiedle dostaje policyjną ochronę, by jeszcze bardziej strzegła. Tylko przed kim? Kimś z zewnątrz? Mało prawdopodobne, bo hale garażowe są zamknięte.
Zagadka wyjaśnia się po dwóch godzinach od trzeciego pożaru. Policja prowadzi go w kajdankach. Naszego ochroniarza.
Czytam notki gazetowe, internetowe. Króciutkie. Że 19-latek podpalał samochody na strzeżonym przez siebie osiedlu. Sąsiedzi też przyjęli to spokojnie, chyba ulżyło wszystkim, że nie podpalał ktoś z rodziny. Radek, były policjant, mówi, że od początku podejrzewał ochroniarza.
Prezes: Prawdziwa ochrona? Nie stać was
Nie daje mi spokoju, że firma ochroniarska odpowiedzialna za bezpieczeństwo moje, dzieci, kilkuset sąsiadów, ich dzieci zatrudniła piromana.
Ustalam, że Maciej P., nasz ochroniarz, wychował się w Domu Dziecka w Szamotułach. Ale częściej bywał w szpitalu psychiatrycznym, bo - jak mówi mi Maria Górna, pedagog tego sierocińca - ma niedorozwój emocjonalny, nerwowe tiki, lekkie opóźnienie i jest agresywny. Kradnie w tym sierocińcu, molestuje upośledzonego przedszkolaka, bije kolegów, ubliża nauczycielkom, kłamie. Nie trafia do więzienia, bo za młody. Jako pełnoletni, rok temu, wychodzi ułożyć sobie życie. Pojawia się u Górnej w minionego sylwestra. W stroju policjanta, z pałką, kajdankami. Górna dzwoni po policję. Zabierają mu mundur i wypuszczają. Maciej, jak mówi Górna, lubił poczuć władzę. Przechwalał się, że gdyby miał pałę, gdyby został policjantem, to dopiero...
Idę do firmy ochroniarskiej, której wraz z sąsiadami płaciliśmy za ochronę naszego osiedla. Na stronie internetowej chwali się: "stawiamy na uczciwość, rzetelność i fachowość świadczonych usług".
Młody prezes zapewnia, że mają najwyższe standardy bezpieczeństwa, rekrutacji, kontroli. A jak rekrutowali Michała? Przyszedł, wypełnił ankietę, pochwalił się, że w ciągu kilku miesięcy zaliczył pięć agencji ochroniarskich, więc ma doświadczenie. A nie zdziwiło ich, że tak krótko, w tak wielu agencjach. No zdziwiło, przyznaje prezes, ale nie mógł zadzwonić po referencje. Bo konkurencja tak perfidna na tym rynku, że nawet jeśli zły pracownik, to podrzucą celowo. A badania psychologiczne? Te robią tylko licencjonowani ochroniarze, tłumaczy prezes. - Na moim osiedlu takich nie było? pytam. - Pan żartuje - parska prezes - was na to nie stać. Ci z licencją chronią biurowce i prywatne firmy - mówi.
Ma rację, z licencją są drożsi. Zarabiają po 3 tys. zł, by stać pod drzwiami biznesmenów. Bez licencji i badań psychologicznych, jak Maciej, dostają po 1,2 tys. i pilnują na osiedlach rodzin z dziećmi.
Prezes chwali się jeszcze, że mają świetną kontrolę nad pracownikami. Bo jeden z kontrolerów, były policjant, jest tak dobry, że już po drugim pożarze podejrzewał o podpalenia Macieja. To znaczy domyślali się, ale nie byli pewni, kręci prezes. Podobno powiedzieli policji, ale nie pamiętają kiedy, bo to był napięty okres, trzeba było wzmocnić ochronę na naszym osiedlu.
Sąsiad: Chyba jesteśmy w pułapce
Czujesz się tu bezpiecznie? - pytam Marcina, młodego doktoranta, sąsiada z piętra niżej. Ma żonę, prawie dwuletnią córkę i jak ja mieszka tu od pięciu lat. Jest naukowcem, zajmuje się turystyką. Osiedle go przygniata, bo nie ma przestrzeni, ani jednej ławki, by wyjść przed dom, usiąść, porozmawiać z sąsiadem. - Nie znamy się - mówi - nie mamy oparcia w sąsiadach, na ochronę przenieśliśmy troski o bezpieczeństwo. Ale i tak żyjemy w zagrożeniu, by dziecka nie przejechał samochód, by ochroniarz nie kradł i nie podpalał. Chyba jesteśmy w pułapce.
A jak jest na innych osiedlach? Wielkopolska komenda porównała na moją prośbę nasze zamknięte osiedle z podobnym, ale bez ochrony, szlabanów, za to z ławkami.
Czytam wyniki. U nas więcej wszystkiego. Cztery razy więcej kradzieży i włamań, siedem razy więcej przypadków zniszczonego prywatnego dobytku. Pożarów jeszcze do statystyki nie wrzucili.
=========
|
|